piątek, 19 lipca 2013

Odrażający, brudni i źli czyli warto czekać na Carsena


George Gagnidze jako Rigoletto
 Ze śpiewającym partię Sparafucile Gáborem Bretzem


Przyjrzyjcie mu się dobrze. Tak wygląda bohater waszej ulubionej opery, z której arię La donna e mobile lubicie gwizdać przy goleniu. Trzeba się go bać. To nie jest żaden książęcy błazen. To ktoś bezwzględny, złośliwy, wstrętny. Ktoś, kto nawet w stosunku do ukochanej córki zachowuje się jak policjant. To on, na swoich garbatych plecach dźwiga całe przedstawienie, najmroczniejsze w całej karierze Roberta Carsona. To on je otwiera, śmiejąc się obleśnie; to on udaje rozpacz kiedy wyciąga zza kurtyny worek, w którym na pewno jest ciało. Po chwili już wiemy co to za ciało - nadmuchiwana lalka z sex shopu, z którą Rigoletto symuluje seks przy rechocie mężczyzn zgromadzonych w cyrku. Cyrk jest areną zdarzeń, o których opowiada opera. Dziwny to cyrk. Z obłążącymi z farby ławkami, z dziwną publicznością: facetami w wymiętych ciemnych garniturach, bez woltyżerów, akrobatów, zwierząt, z nieustannie demonstrującymi swoją sprawność ochroniarzami, z lożą, w której rozpiera się jeden czerwony fotel i z tanimi dziwkami wśród których krążą ochroniarze. Kiedy pojawia się w loży ON, każda chce zostać przez niego wybrana. Może nie będzie musiała marznąć gdzieś przy szosie, ale aria Questa o quella rozwiewa te nadzieje. Brzmi złowrogo. To nie jest aria zepsutego młodzieńca, to piosenka kogoś, kto z handlu żywym towarem zrobił biznes i zarabia na nim pieniądze. Schodzi po drabinie z loży i szpicrutą (!) robi "przegląd" kobiet. Na dziś wybiera żonę Marulla, który wprawdzie próbuje protestować, ale szybko zostaje uciszony. W tym mikrokosmosie zwija się jak w ukropie Rigoletto, książęcy błazen w byle jakim kostiumie pierrota, z białą twarzą i ustami wymalowanymi w nieustający uśmiech. W zepsutym, pozbawionym skrupułów światku jest kimś ważnym - dba o dobry humor księcia i jego kumpli. I robi to jak potrafi - obleśnie i prymitywnie, ale też oni niczego innego nie oczekują. Zjawia się hrabia Monterone. To ktoś z innego świata. Mafiozo całą gębą. Rigoletto natrząsa się nad trupem jego córki. Monterone go przeklina. To nie są żarty. Rigoletto zaczyna się bać, ale na razie odrzuca usługi Sparafucile.
Przecież nikt nie wie, że ma córkę. Widzimy jak do niej wraca. Idzie z obdrapaną walizką, w tym idiotycznym kostiumie pierrota. W połowie drogi zaczyna się rozcharakteryzowywać. Zdejmuje najpierw kostium. Pod spodem ma prywatne spodnie na szelkach i przepocony podkoszulek. Zakłada wymiętą marynarkę i zmywa makijaż. Ale nie może się powstrzymać, żeby lusterkiem, w którym się przegląda, nie zaświecić w oczy publiczności. Wstrętny, złośliwy, mały czlowiek.
Gilda jest jedyną czystą osobą w tym morzu brudu i nieprawości, ale i jej Rigoletto nie dowierza. I dlatego przegląda jej pamiętnik.
Jednak sceny pomiędzy nim a Gildą są delikatne i czułe (piękny duet Oh, mio padre). Ale klątwa hrabiego Monterone, zaczyna działać. Pojawia się książę i oszukując niewinną dziewczynę przedstawia się jej jako biedny student Gaultier Malde, który zakochał się w niej w kościele. Po jego odejściu Gilda śpiewa słynną arię Caro nome. I w tym momencie zaczyna działać magia, możliwa tylko w teatrze - Gilda bosa, w białej koszuli, unosi się nad nędzną przyczepą, w której mieszka i arię tę śpiewa wśród gwiazd (wielkie brawa dla reżyserów światła Roberta Carsena i Petera van Praeta). Ale magia trwa krótko. Kumple księcia chcą dać mu w prezencie, jak sądzą, narzeczoną Rigoletta, którą ten ukrywa przed światem. Rigoletto bierze udział w tej maskaradzie przekonany, że chodzi o żonę hrabiego Ceprano. Dopiero rozpaczliwy krzyk Gildy uświadamia mu, że padł ofiarą podstępu. Zostaje sam, wśród masek, które mieli na twarzach koledzy księcia. Wtedy postanawia działać. Tak, jak umie. Wynajmuje mordercę, który nie chybia, Sparafucile. Tylko, że w tym odrażającym świecie nic nie idzie tak jak powinno. Książę oczywiście gwałci Gildę, ale ona wciąż go kocha, mimo, że już wie wszystko. Mimo, że ojciec mówi jej, że to jest człowiek pozbawiony skrupułów, że kobiety służą tylko zaspokajaniu jego żądz, a potem muszą przynosić mu pieniądze (to wtedy książę śpiewa La donna e mobile). Duet Gildy i Rigoletta Si!, vendetta, tremenda vendetta mówi więcej o świecie, w którym żyją niż tysiące słów. Tu naprawdę obowiązuje tylko zemsta, a życie ludzkie nie ma większego znaczenia. Gilda postanawia jednak umrzeć zamiast swojego ukochanego, który o ironio, jest drobnym handlarzem żywym towarem i na pewno wysłałby ją na ulicę. Sparafucile zabija ją z pełną premedytacją. Gilda się nie przebiera, nie udaje kogoś innego. W jej końcoweja arii V'ho ingannato nie ma żalu ani do swiata, ani do okoliczności, w których musiała żyć. Po raz pierwszy zdecydowała o sobie. Spadająca na końcu na białej szarfie lalka z sex shopu, nie jest niestety aniołem.  
Takiego Roberta Carsena zobaczyłam po raz pierwszy. I takiego Rigeletta zobaczyłam po raz pierwszy. Zawsze były to pełne przepychu przedstawienia o rozpustniku i jego błażnie, albo jak w niedawnym spektaklu z Met o Las Vegas z calym anturażem lat 60. i z Frankiem Sinatrą, któremu żadna kobieta nie mogła się oprzeć, a on z tego korzystał. Carsen, z całym szacunkiem dla muzyki Verdiego, zrobił spektakl współczesny, który nikogo nie powinien pozostawić obojętnym. Bo jest o sprawach, o których staramy się  nie wiedzieć. Czytamy o nich wprawdzie w gazetach, ale to przecież nie my i nie nasi synowie i córki jesteśmy bohaterami tych historii. Obojętnie mijamy stojące przy szosie dziewczyny w kusych spódnicach i na wysokich obcasach, Nawet nam nie przyjdzie do głowy korzystać z ich usług. My pijemy szampana i chodzimy do opery. Idziemy i dostajemy obuchem w głowę.  Spodziewaliśmy się kolorowego świata z piękną muzyką, a  dostaliśmy brudny cyrk i łuszczącą się farbę. Na szczęście muzyka ocalała. Ja mam tylko jedno zastrzeżenie - książę wcale nie musi się rozbierać do naga i demonstrować całkiem niezłej pupy. To zresztą jedyna zaleta Arturo Chacona Cruza. Współczuję Carsonowi takiego beznadziejnego tenora, który w Rigoletcie akurat ma dużo do śpiewania. Na szczęście i Rigoletto, i Gilda byli w porządku, Zwłaszcza Gilda - rosyjski sopran, bardzo wyrównany we wszystkich rejestrach ze skłonnością do lekkiej koloratury, Irina Lungu. Ale i gruziński baryton Gregory Gagnidze, na którym Carsen oparł cały spektakl i aktorsko, i wokalnie się sprawdził. Poza tym, któż inny potrafiłby tak scharakteryzować tego akurat Rigoletta? London Symphony Orchestra prowadził specjalista od Verdiego, Gianandrea Noseda, śpiewał chór Estonian Philharmonic Chamber Choir, scenografia jest dziełem Radu Boruzescu, kostiumy - Miruny Boruzescu. Niesposób nie wymienić choreografa, którym był Philippe Giraudeau. Robert Carsen, który do Aix wrócił po 15 latach nieobecności, został przywitany po królewsku - dostał największe brawa. Warto było czekać na takiego Rigoletta.
Przepraszam Ettore Scolę za pożyczenie tytułu jego filmu, ale tak właśnie myślę o tym przedstawieniu. Nie mogłam się oprzeć.
Zdaję sobie sprawę, że tradycjonalistów może zaszokować to przedstawienie, ale bardzo namawiam do jego obejrzenia. Na stronie www.arte.tv można to zrobić przez prawie 3 miesiące. I najlepsza wiadomość: Rigoletto Verdiego w reż. Roberta Carsena jest koprodukcją Festiwalu w Aix de Provence, Opéra National du Rhin, La Monnaie / De Munt w Brukseli, Teatru Bolshoi w Moskwie i Grand Théâtre de Genève w Genewie. W tych teatrach będzie grany w sezonie 2013/2014.
 
Zdjęcia: Wikipedia    
 
 


2 komentarze:

  1. To może Cię zdziwić , ale ja nie chcę takiego Rigoletta i takiego Carsena. Za bardzo mi to przypominało Las Vegas z Met, za mało Carsena jakiego lubię. Tak, rozumiem intencje, ale i tak mi się nie podoba. Gdzie klasa, gdzie elegancja? Poświęcone na rzecz wątpliwego realizmu. Nie, nie i nie!Zwłaszcza, że - i tu też się raczej nie zgadzamy - Gagnidze nie udźwignął roli wokalnie. Jakiś blady ten głos, jakoś mnie nie przejął jego dramat. Lungu, owszem, w porządku , tylko okropnie się tej huśtawki bała, czemu wcale się nie dziwię. Zaś co do Chacon-Cruza - doprawdy, słyszałam znacznie gorszych od niego. Jak sobie przypomnę już trzykrotnie widzianą produkcję z TWON i dwóch tamtejszych Książąt (trzecim był Beczała) , to natychmiast doceniam nieduży (no tak, za mały), ale całkiem przyjemny głos p. Cruza. A co do jego stripteasu - wolę mężczyzn w bokserkach.Nie dziw się moim narzekaniom - ja wogóle mam kłopot z "Rigolettem" . Chyba nie ma takiej wersji, która od strony scenicznej by mnie zadowoliła. Najbliższa temu była ta, w której Ponnelle genialnie rozbroił naturalne warunki Pavarottiego i jego denne aktorstwo. Fakt, że Pavarotti jako Duca był słodziutki, a nie powinien. Ale jak śpiewał ... Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się ten Rigeletto podobał. Podoba mi się taka "społeczna" wizja Carsena. Raczej nikt nie napisze opery na ten temat, a R bardzo się nadaje. Na mnie to przedstawienie zrobiło wstrząsające wrażenie. Podobał mi się też Gagnidze, choć to nie jest przecież najlepszy aktor, więc Carsen musiał się nad nim bardzo napracować. Ale takiego Rigoletta nigdy nie widziałam. Lungu bardzo dobra (choć parę razy nieprzyjemnie "pojechała" koloraturą), a scena na huśtawce warta była jej strachu. To jest prawdziwa magia teatru! Rozumiem Twoje przejedzenie Rigolettem. Ile razy można słuchać La donna e mobile czy Caro nome? Dlatego potrzeba takich ludzi jak Carsen, którzy przeczytają operę na nowo, z całym szacunkiem dla muzyki. Znam to przedstawienie Ponellego z Pavarottim. Głównie zapamiętałam z niego bal u księcia i głos Pavarottiego. Ale ja już nie przepadam za taką operą. Mogę jej słuchać i sprawia mi to przyjemność, ale oglądać niekoniecznie. Przedstawienie z Met natomiast było kompletnie nieczytelne poza Ameryką. Kto w Europie wie co to była The Rat Pack i dlaczego w Sinatrze kochały się wszystkie kobiety? Parę osób, a tam ciągle jest to żywy mit i ciągle występować w Las Vegas to jest coś. Na pana Cruza spuszczam zasłonę miłosierdzia. Obejrzałam przedstawienie trzy razy - nie podobał mi się. Może jestem do niego uprzedzona? Argument z TWON mnie nie przekonuje. Książę ma w Rigoletcie za dużo do śpiewania, żeby był słaby. Dobranoc

      Usuń