wtorek, 2 lipca 2013

Tosca - boski Kaufmann i boski Pappano

Floria Tosca (Angela Gheorghiu) ma dla Maria Cavaradossiego (Jonas Kaufman) dobre wieści - Baron Scarpia darował mu życie, egzekucja będzie udawana, a ich czeka szczęście w Civitavecchia
Sir Antonio "Tony" Pappano
W sobotę przyleciała moja przyjaciółka z Londynu i przywiozła mi w prezencie Toskę Giacomo Pucciniego z 2011 roku, w iście gwiazdorskiej obsadzie - Angela Gheorghiu, Jonas Kaufman i Bryn Terfel. Mogłam jej posłuchać dopiero wczoraj w nocy, bo niedzielę spędzałam z ofiarodawczynią. Chciałam mieć to nagranie, bo choć w tej obsadzie spektakl szedł w Royal Opera House tylko dwa razy, jednak Kaufmann to Kaufmann. Ale bohaterem tego nagrania,  nieoczekiwanie stał się szef Covent Garden, Antonio Pappano i prowadzona przez niego orkiestra. Jego koncepcja, która wydobyła cały dramatyzm i namiętności tej wielkiej muzyki i to jak poprowadził orkiestrę sprawiła, że chociaż widziałam ją wiele razy, przeraziłam się kiedy Floria Tosca zabijała Scarpię i płakałam jak bóbr kiedy Cavaradossi pisał pożegnalny list do kobiety, którą kocha i śpiewał swoją wielką arię E lucevan le stelle, w której już nie jest bohaterem torturowanym przez ludzi Scarpi, ale człowiekiem, który - jak my wszyscy - boi się śmierci. Bo też jest to opera jakich mało, kto wie czy nie jedyna - mamy tu miłość i zazdrość, kościół i politykę, pożądanie i okrucieństwo, tortuy, zabójstwo, dwa samobójstwa i egzekucję. A cała akcja zamyka się w niecałych 24 godzinach 14 czerwca 1800 roku i dzieje się w trzech autentycznych miejscach w Rzymie: w kościele Sant'Andrea della Valle, w pałacu Farnese i w Zamku Świętego Anioła. Wieczne miasto, ze swoją poplątaną historią jest jej równoprawnym bohaterem. Jest też Tosca piekielna dla śpiewaków. Same, nawet najlepsze, głosy nie wystarczą. To rzecz o wielkich namiętnościach, które nie wystarczy zaśpiewać. trzeba je również zagrać. Najstarsi melomani pamiętają Toskę śpiewaną w 1964 roku, w tejże Covent Garden przez Marię Callas. Mam to nagranie i wielokrotnie go słuchałam. Callas partnerują Tito Gobbi jako Scarpia i Renato Cioni - Cavaradossi. Późno dowiedziałam się, że istnieje zapis filmowy drugiego aktu tego przedstawienia w reżyserii Franco Zefirellego, i że ktoś go wrzucił do youtube, więc od tej pory kiedy słucham płyty, widzę Marię zrozpaczoną, chwytającą się każdej, nawet marnej, nadziei, żeby tylko ratować Maria i tego eleganckiego potwora Gobbiego, który mówi z obleśnym wyrazem twarzy: Tosca, finalmente mia! A potem ona go zabija i krzyczy do leżącego na ziemi: Umieraj! Umieraj!, jakby tym krzykiem chciała przyspieszyć jego śmierć. Tosca to arcydzieło i nie powinno się jej wystawiać z byle jakimi śpiewakami.
A wracając do przedstawienia, które zarejestrowano na dvd. Angela Gheorghiu uwielbia śpiewać Toskę, bo to jest opera w pewnym sensie o niej. Floria Tosca jest wielką śpiewaczką,
diwą operową. Piękną, kapryśną, zazdrosną, humorzastą. I politycznie naiwną do bólu. Angela też ma te wszystkie cechy. No, może poza naiwnością. W Wielkiej Brytanii jest noszona na rękach. Po spektaklu dostała największe brawa, choć na nie tylko częściowo zasłużyła. Owszem, była piękną Toską, niezłą aktorką, ale głos Gheorghiu jest zbyt lekki do tej partii, która wymaga sopranu dramatycznego, więc i popisowa aria Visi d'arte, visi d'amore zabrzmiała tak sobie. I morderstwo Scarpii nie miało tej furii i determinacji, którą miała Callas. Podobno, kiedy Onasis defitywnie ją porzucił, Maria tak się zapamiętała w swojej nienawiści, że nie zauważyła, że jej peruka zajęła się od świecy. Uratował ją - paradoksalnie - Scarpia. On sam jest w tym nagraniu śpiewany i grany przez Bryna Terfela. Pomijając idiotyczny kostium w poprzeczne paski z I aktu, jest to Scarpia obleśny i obrzydliwy, a jednocześnie diabelsko pociągający. Terfel wyposażył go we wszystkie zalety swojej osobowości. Tosca mogła mu ulec i mogła go zabić. Osobiście wolę jeśli tę rolę śpiewa baryton, ale Terfel jako Scarpia mnie przekonuje. Nie próbuje żadnych sztuczek, jego głos brzmi naturalnie, a jego ciemne barwy budzą grozę.
Wreszcie Mario Cavaradossi czyli Jonas Kaufmann, dla którego posiadłam tę płytę. Nie jestem obiektywna. Lubię jak Kaufmann śpiewa i lubię jak gra. To nie była jego pierwsza Tosca. Miał czas żeby się zastanowić jak interpretować tę partię. I zrobił to po mistrzowsku. Miłosny duet z Gheorghiu z I aktu, z tegoż aktu aria Recondita armonia, jego radość ze zwycięstwa Napoleona
w II akcie Vittoria! Vittoria!, wreszcie, w III akcie jedna najpopularniejszych arii tenorowych E lucevan le stelle, którą śpiewali najwięksi tenorzy, nawet jeśli nie występowali w Tosce - temu facetowi po prostu się wierzy, on jest Cavaradossim.
Inscenizacja Jonathana Kenta jest bardzo tradycyjna. Poszczególne miejsca akcji odtworzono z pietyzmem (nawet miejsce egzekucji Cavaradossiego na dachu Zamku Św. Anioła), kostiumy są z epoki, a przecież ta Tosca sprawia, że na przedstawieniach publiczność siedziała jak zaklęta, a ci, którzy w domu oglądają jego zapis, nie mogą oderwać oczu od ekranu. Magia arcydzieła Pucciniego. Magia.
 
 

A to film dokumentalny o tym, jak Antonio Pappano przygotowywał się do Toski. Oczywiście jego lwia część dzieje się w Rzymie
 
zdjęcia: Wikipedia
filmy: youtube.com



 

 

 

 

    

7 komentarzy:

  1. Pewnie się zdziwisz, Joanno, ale ja nie przepadam ami za "Toscą", ani za Kaufmannem w rolach włoskich. Przeszkadza mi wieczne bycie na granicy histerii, te przydechy, to , przepraszam za słowo pobekiwanie. Moje narzekania dotyczą tylko strony wokalnej, bo gra Kaufmann bez zarzutu, oczywiście. W rolach niemieckich i francuskich go uwielbiam, żąłuję bardzo, że nie śpiewał i już nie zaśpiewa w "Wolnym strzelcu" . Za to jego rola (tylko na płycie, niestety) w "Wampirze" - delicje. Na nieszczęście dla mnie Jonas rozwija karierę właśnie w kierunku włoskim.Pappano jest absolutnie boski, najlepszy obecnie w takim repertuarze bez dwóch zdań. A co za wdzięk, jaki dowcip! Gheorghiu kilka dni temu wywołała w operowym światku straszną burzę twierdząc, że Alagna ją bijał. Jeśli to prawda , to nasza Kurzak musi bardzo uważać. Ale smutny jest taki koniec niegdysiejszego "dream teamu"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas mojej pierwszej podróży do Rzymu, poszłam we wszystkie miejsca, w których dzieje się Tosca, I do dziś, kiedy przechodzę obok Zamku Anioła, mam dreszcze! Jeśli idzie o Kaufmanna, jestem całkowicie nieobiektywna. Po prostu wszystko mi się w nim podoba. Ja poza tym, w przeciwieństwie do Ciebie, uwielbiam Toskę i widziałam ją tysiące razy. Nawet wstałam o świcie, żeby wysłuchać jak Placido śpiewa E lucevan le stelle przed egzekucją! Pappano w tym filmieo Tosce jest do zjedzenia. Uwielbiam jego włoski entuzjazm, poza tym kocha Rzym, a na to żaden "romafan" (???!)nie może być obojętny. No i jest to film, który pokazuje na czym polega przygotowanie opery i jaka jest rola dyrygenta. To nie jest bułka z masłem, o, nie.
      A Kurzak mi wygląda na kobietę, która swoich mężczyzn trzyma krótko. Niech no by Alagna tylko spróbował ją uderzyć!

      Usuń
  2. Witaj Joanno. Jestem całkowicie po Twojej stronie! Wydaje mi się, że będąc nawet obiektywną (a nie mówiąc już, że nieobiektywną) można całkiem stracić uszy (podkreślam - uszy, bo reszta to jednak dodatek, choć ważny) dla tego Cavaradossiego. Znam płytę doskonale, spektakl jest dla mnie,jako całość i w detalach, fascynujący. Papagena to jakaś strasznie "twarda sztuka" że się tak wyrażę... Nie mogę pojąć jak to możliwe, że skoro dała się już Kaufmannowo zaczarować po niemiecku i po francusku, tak się opiera tej włoskości?? Przy tym wymyśla strasznie lipne alibii o tej histerii, przydechach i pobekiwaniu! To się w ogóle kupy nie trzyma! A może to jest klasyczny przypadek tonącego, który brzytwy się chwyta?....
    A czy widziałaś Joanno już "Adrianę Lecouvreur" z powyższą parą - to ci dopiero uczta - zarówno dla uszu jak i dla oczu! To muzyczne romansidło jest genialnie napisane, a AG i JK potrafili sprawić, że moje ulubione do tej pory nagranie ze Scotto i Domingiem stoi zakurzone na półce!
    We wpisie o Trubadurze z Monachium piszesz, że zaglądasz czasem na FB żeby się dowiedzieć co słychać u JK. A czy znasz jego stronę nieoficjalną, prowadzoną przez panią Marion Tung? Tam się dopiero można dowiedzieć co u niego słychać! Żaden inny artysta nie miał i nie ma takiej strony - polecam!
    http://www.jkaufmann.info/index.html
    Pozdrawiam, gratuluję własnego bloga i życzę samych interesujących wpisów i gorących dyskusji. Osobiście lubię czytać wszystko, odzywam się w pewnych interesujących mnie zakresach, kiedy uznaję, że nieco się "znam".
    P.S. Dzięki Tobie zajrzałam na chwilę do tej monachijskiej Łucji, tzn. obejrzałam I akt, bo na resztę nie mam już niestety ochoty. To raczej za mało, żeby się, zwłaszcza publicznie, wypowiadać. Ponadto nie jest to mój ulubiony repertuar, chociaż oczywiście znam Łucję dobrze. Powiem tylko tyle, nie chcąc nikogo urazić, że interpretacja Diany Damrau wydaje mi się bardzo przerysowana. Ona tam chce wszystko pokazać, wszystko uzasadnić, wszystko uwiarygodnić, do tego stopnia, że zamęcza tę muzykę. Wizualnie Damrau jest dla mnie również męcząca, nie tyle z powodu mimiki, co gestykulacji i sposobu "bycia na scenie". Cóż, może należałoby posłuchać dalej?? Ale skoro po "Regnava" już mi powietrza brakowało, to co będzie potem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, Donno, nawet nie wiesz jak Ci jestem wdzięczna! Już mi się wydawało, że zostanę sama z tą miłością do tej właśnie Toski. Papagena nie lubi włoskiego Kaufmanna? Ja lubię. Ty lubisz. Podejrzewam, że jest nas więcej :). Kocham Papagenę za to jak pisze o operach, jaki ma do nich osobisty stosunek, a w kwestii włoskiego Kaufmanna się nie zgadzamy. Trudno. Dziękuję też za link do strony fanki Kaufmanna (chyba mogę tak nazwać panią Marion Tung). Jutro na nią zajrzę i jak znam życie pobędę na niej trochę. A jeśli idzie o Damrau... No coż, ja za nią nie przepadam. Uważam, że "mad scene" została zabita i zamiast nieszczęsnej dziewczyny zobaczyliśmy furiatkę, która rzeczywiście "zamordowała" tę muzykę. Ale nie żałuję tego doświadczenia. Zobaczyłam całą koncertową operę, posłuchałam Calleji (moim zdaniem świetnego) i nawet przekonałam się do koncertowego Teziera. Przedwczoraj obejrzałam Rigoletta z festiwalu w Aix. Reżyserował Carsen. To było wstrząsające przeżycie. Bardzo Ci go polecam, choć zaśpiewany jest tak sobie, ale Gagnidze jako gruby, obleśny i wstrętny Rigoletto - świetny. Do dziś go widzę jak całuje w usta statuję Madonny w Tosce z La Scali. To potwór i taki jest jako Rigoletto. Pozdrawiam, bardzo

    OdpowiedzUsuń
  4. Hi, hi Joanno, jak "zajrzysz", to z tydzień nie wrócisz, życzę powodzenia!...
    Rigoletto zaś leży w domu nagrany i czeka, jak wrócę z urlopu to na pewno obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłego urlopu, a po powrocie - oglądania casenowskiego Rigoletta!

      Usuń
    2. Oczywiście powinno być "carsenowskiego"

      Usuń