poniedziałek, 15 lipca 2013

Erupcja szaleństwa w Monachium


Nigdy nie słyszałam całej opery w wersji koncertowej. To dziwne w kraju, w którym istnieje festiwal Opera Rara, ale jestem z Warszawy, a nie z Krakowa i muszę pracować, co nie wpływa za dobrze na życie muzyczne. Więc nic dziwnego, że kiedy okazało się, że w internecie jest transmisja Łucji z Lammermoor Gaetana Donizettiego, skorzystałam z tej okazji. Przy okazji, na początku były jakieś problemy z przekazem, przekonałam się jaką jesteśmy globalną wioską, kiedy naprawy domagali się internauci z całego niemal świata. Łucję śpiewała Diana Damrau, Edgara - Joseph Calleja, Henryka - Ludovic Tezier, Alisę - Marie Mc Laughlin, a Raimonda - Nicholas Testé. Orkiestrą Opery w Monachium dyrygował Jesus Lopez-Cobos. Bardzo to dziwne doświadczenie. Nie sądzę, żebym je polubiła, chociaż opera podobała mi się. Wykonawcy brzmieli dobrze, orkiestra jest przyzwyczajona do akompaniowania solistom, chór dawał radę, dyrygent był sprawny - czego chcieć więcej? Ci, którzy słyszeli Łucję wiedzą, że najważniejsza w tej operze jest scena szaleństwa Łucji, kiedy śpiewa arię "Oh, giusto cielo!...Il dolce suono". Mają ją w repertuarze również te sopranistki, które nigdy nie śpiewały jej na scenie. Największe diwy z przeszłości, bo scena szaleństwa jest ważna w karierze każdego wielkiego sopranu, ustaliły "kanon szaleństwa". Współcześnie, za najlepiej oszalałą uchodzi Natalie Dessay z czasów, kiedy dysponowała nie tylko świetnym aktorstwem, ale i głosem. Diana Damrau zadebiutowała Łucją w Metropolitan Opera w 2008. Recenzje nie były najlepsze. Recenzenci zwracali uwagę, że to nie jest dziewczyna, która ucieka w szaleństwo, bo nie ma innego wyjścia, bo brat zmusił ją do małżeństwa z niekochanym człowiekiem, ale zwyczajna furiatka. W Monachium było podobnie, więcej w jej śpiewie i w aktorstwie było furii niż nagłego obłędu. Diana szalała w towarzystwie szklanej harmoniki, która jest instrumentem na tyle absurdalnym, że wcale się nie dziwię Donizettiemu, który zaraz po premierze przepisał tę partię na dwa flety. Chociaż w Met, we wszystkich wykonaniach Łucji, przede wszystkim z Netrebko i z Dessay, w scenie szaleństwa akompaniowała śpiewaczkom szklana harmonika, instrument zdolny w słuchaczach wywołać depresję, czarną rozpacz, skłonność do samobójstwa. Nic dziwnego, że Donizetti użył jej w scenie szaleństwa. Damrau szalała więc na scenie, a towarzyszył jej facet we fraku grający mokrymi palcami na kieliszkach i szklanych rurach. To wykonanie, to było szaleństwo szaleństw, jakaś totalna erupcja szaleństwa, za co Diana Damrau dostała niekończącą się standing ovation. Oklaski większe niż Calleja i Tezier dostali razem. Widać monachijska publiczność tak lubi. Jakiś internauta o amerykańsko brzmiącym nazwisku skomentował to na gorąco: "miejscowa dziewczyna dostała największe brawa". Wydało mi się to niesprawiedliwe, bo oprócz sceny szaleństwa, która mogła się podobać i się podobała (to tylko ja nie przepadam jak jest tak strasznie głośno i agresywnie),  wszystko było więcej niż dobrze. Nawet Tezier, który aktorem jest żadnym, w tej koncertowej wersji pokazał całą urodę swojego głosu. A Joseph Calleja nie tylko schudł (z czym mu bardzo do twarzy), ale kończącymi operę ariami "Tombe degli avi miei" i "Tu che a Dio spiegasti l'ali" , w których było tyle żarliwosci, miłości i rozpaczy porwał monachijską publiczność. Koncertowa wersja Łucji jest do wysłuchania i obejrzenia w internecie na stronie http://www.sonostream.tv/performances/diana-damrau-and-joseph-calleja-in-donizettis-lucia-di-lammermoor/   
do 25 lipca. Można więc sprawdzić czy to jest szaleństwo czy furia.
A dla porównania Maria Callas:

Dame Joan Sutherland:
i Natalie Dessay:
 
filmy: youtube.com
zdjęcie: wikipedia

10 komentarzy:

  1. Po pierwsze, recenzje Łucji z Met były bardzo dobre i rozsławiły Dianę Damrau w tej roli. Autorce wpisu takie stwierdzenie odpowiada tylko dlatego, że może potem wytłumaczyć standing ovation po koncercie w Monachium "oklaskiwaniem miejscowej dziewczyny" (na podstawie fragmentu wypowiedzi... amerykańskiego internauty). Rozumiem, że aktorsko Diana Damrau dla niektórych wypada zbyt mocno, to kwestia gustu, preferencji. Jest ona przeciwieństwem eleganckich div i słowików, jak Sutherland. W postać "wczuwa się" w iście stanisławowski sposób, całkowicie się z nią utożsamia. Dla mnie scena szaleństwa w wykonaniu Damrau to absolutne majstersztyk aktorski i wokalny. Przywoływanie Netrebko czy Dessay dla porównania to chyba nieporozumienie. Francuska gwiazda nigdy nie miała i tym bardziej teraz nie ma głosu do tej roli. Damrau posiada głęboki sopran, z silnym rysem dramatycznym, z łatwością sięgający stratosfery, ale też w niższych rejestrach niezwykle mocny i wyrazisty (najlepsze "Ohimè! sorge il tremendo fantasma" jakie słyszałem!). Damrau wyśpiewała brawurowo scenę szaleństwa, z przepięknym legato, sięgając wysokich D i E bez wysiłku, z fantastyczną dykcją i niesamowitym wyczuciem tekstu. Oddam ją bez mrugnięcia okiem za piszczącą Dessay, boleśnie rozdzierającą gardło, żeby dało się ją słyszeć, a tym bardziej Netrebko. Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozdrowienia. Recenzje po występie Damrau nie były takie pozytywne jak Pan pisze. Część krytyków uważała, że to była raczej furia niż szaleństwo. W Monachium też pokazała furię. Podoba mi się sposób w jaki broni Pan Damrau. Aż taka standing ovation w moim, podkreślam: w moim przekonaniu się jej nie należała, choć słyszałam i to piękne legato i wysokie D i E.
      Przyznam, że nie znalazłam współczesnej artystki, która by mnie zachwyciła w tej scenie. Netrebko to nieporozumienie, a głosu Dessay nie lubię, choć aktorsko jest świetna. Dla mnie - najlepsza. A internauty o amerykańsko brzmiącym nazwisku sobie nie wymyśliłam. On istnieje naprawdę, wystarczy poszukać na FB sonostreamu. Odpozdrawiam

      Usuń
  2. Dessay nigdy nie piszczała, to nie to. Ona ma (miała) bardzo specyficzną, szklaną barwę głosu,mocno niektórych, w tym mnie drażniącą - stylistycznie jednak była bardziej na miejscu niż Damrau. Ja najlepiej wspominam Kurzak, tym bardziej, że się tak świetnej sceny szaleństwa idąc do teatru nie spodziewałam. To był majstersztyk wokalny i aktorski. Calleja jako Edgardo też mi się podoba. Tezier zaś - owszem, głos wspaniały, ale jak sobie przypomnę Kwietnia i jego dramatyczną intensywność... W sieci są 2 wersje tej "Lucii" z MET - słynnna, z tercetem Netrebko-Kwiecień-Beczała i druga z Dessay-Tezier-Calleja. To fascynujące, jak dalece różne są to spektakle i relacje między postaciami. Diana Damrau była niezła jako Violetta, choc barwa jej głosu do moich ulubionych nie należy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Papageno! Ja też nie napisałam, że Dessay piszczy, ale, że czas świetności jej głosu już przeminął. Aktorsko natomiast jest wspaniała. Niestety nie widziałam Kurzak, ale to jest artystka, która ma wszystkie warunki do tego, żeby być świetną Łucją. Może zaśpiewa w Met z Kwietniem i Calleją. Ach, co to byłby za tercet!

      Usuń
  3. Moim zdaniem Dessay ma za słaby głos na Łucję. Słychać ją tylko - i jest to wtedy ciekawe - jak śpiewa wysokie partię, a dziś nawet one są dla niej problemem. Dla mnie jej głos w operach bel canta jak Lucia czy Traviata jest po prostu brzydki (ale to moje odczucie, generalnie uważam, że Dessay jest wielką artystką i nikt jej tego nie odbierze). Jej głos bardzo natomiast pasuje do sceny szaleństwa z Hamleta i słusznie jest to jedno z jej najsłynniejszych wykonań.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry. Nienawidzę anonimów! Masz może jakieś imię albo pseudonim? Tak będzie łatwiej. A co do Dessay - Ofelii, pełna zgoda. I zgoda też, że głos Dessay to czas przeszły dokonany. Szkoda, bo aktorsko jest świetna i scenę szaleństwa w Łucji zagrała perfekcyjnie. Tylko, że w operze nie o to chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też się zgadzam co do Ofelii. I marzy mi się "Lucia" nie w Met, tylko w TWON :Kurzak-Kwiecień-Beczała (mógłby też być Arnold Rutkowski).Tyle, że to się nigdy nie zdarzy.Chociaż małą próbkę możemy mieć za 11 miesięcy, bo jestem pewna, że duet z "Lucii" znajdzie się w programie koncertu Kurzak i Kwietnia.
    Tymczasem Kwiecień już oficjalnie odwołał Posę w Monachium. Zaś cały przyszły sezon to zaledwie 35 występów w raptem 3, śpiewanych od dawna rolach.Nie jest z nim dobrze. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martwi mnie, że Kwiecień odwołał Don Carlo w Monachium. I te tylko 3 role mówią mi, że coś niedobrego dzieje się z jego głosem. Mam nadzieję, że mimo braku Kwietnia pojedziesz do Monachium. W końcu Kaufmann i Harteros, a przede wszystkim Pape, którego tak lubisz! Ja jestem po wczorajszym Rigoletcie z Aix w reżyserii Carsena. Masz rację,że go wielkisz. To geniusz i żaden regietheater. Można zrobić żeby dla współczesnego widza nie była to naftalina. Od wczoraj jestem kompletnie oczadzona. Gdybyż jeszcze książę był lepszy! Co do polskiego tercetu w TWON to pewnie pozostanie on marzeniem :(

      Usuń
  6. Z Kwietniem jest sprawa bardziej złożona i nie chodzi o głos (niezależnie od pewnych problemów zdrowotnych, ale z tego, co wiem to żaden dramat). A na Pape pojadę. Co do Carsena - zauważyłaś , że on jest ... elegancki( w najlepszym,, staroświeckim sensie tego słowa) ? To cecha tak wyjątkowa w dzisiejszym świecie, że ciągle mnie zdumiewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiedziałam dzisiaj tego carsonowego Rigoletta przyjaciółce, która za operą nie przepada. Słuchała z zachwytem i powiedziała. że takiego Rigoletta mogłaby obejrzeć bez problemu. Tak, Carsen jest staroświecki i elegancki. Staroświecki w tym sensie, że ma szacunek do muzyki i do śpiewaków. Dostał największe brawa. Aix czekało na niego 16 lat, ale było warto. Już chyba nie mam siły dziś pisać o tym przedstawieniu, ale na szczęście można je oglądać przez 3 miesiące, a poza tym będzie m.in. w repertuarze La Monnaie i teatru Bolszoj. Pojadę albo do Brukseli albo do Moskwy. Muszę to zobaczyć w teatrze!

      Usuń