czwartek, 28 marca 2013

Uwaga! Uwaga!

Kto ma mezzo, niech nie przegapi!
To już we wtorek po Wielkanocy, 02.04.2013 - wielkie (nie waham się użyć tego określenia) przedstawienie opery Dymitra Szostakowicza "Lady Makbet msceńskiego powiatu" i wielka kreacja Ewy-Marii Westbroek jako Katarzyny Izmaiłowej. Ale w tym przedstawieniu wszyscy wspinają się na niewiarygodne szczyty. Nie wymieniam nikogo, bo musiałabym wymienić wszystkich, Nawet epizodyczne role są wspaniale zagrane
To nie będzie przyjemny wieczór, ale trzeba przeżyć tę traumę. Jest w tej, ukończonej w 1932 roku, operze namiętność, zwierzęcy seks, zdrada, zbrodnia, syberyjski gułag i niesamowita muzyka, której każda nuta wybrzmiewa w wykonaniu orkiestry Royal Concertgebouw i chóru De Nederlandse Opera pod dyrekcją Marissa Jansonsa. Warto też zwrócić uwagę na reżyserię Martina Kuseja i na reżysera światła, Reinharda Trauba.
W 2007 roku, po premierze dvd, tak pisał o tej operze Tomasz Cyz w Ruchu Muzycznym: "Jeszcze nigdy nie widziałem tak dosadnej i brutalnej inscenizacji operowej, która jednocześnie wzbudza tak silne emocje i lęk. To wielka zasługa Martina Kusšeja i solistów, zwłaszcza zapłakanej podczas braw Evy-Marii Westbroek, która przekracza ograniczenia i wstyd własnego ciała, by opowiedzieć wielką tragedię samotnej namiętności."
 

Początek o godz. 20.30
Jest to przedstawienie live z Het Muziektheater w Amsterdamie







 
 

środa, 27 marca 2013

Życzenia wielkanocne!

Wesołych Świąt Wielkiej Nocy!
Słońca, Wiosny, Wszystkiego Nowego
 
a ponieważ jest to blog muzyczny,
 
 
 
Agnus Dei z Mszy Koronacyjnej W.A. Mozarta
śpiewa Kathleen Battle, Filharmonikami Wiedeńskimi i chórem Viener Singverein dyryguje Herbert von Karajan
 
 
 a tutaj Leonard Cohen śpiewa Hallelujah
podczas koncertu w Londynie w 2009 roku
 
 
filmy: youtube.com

Yankeediva

Po koncercie w nowojorskiej Carnegie Hall. Było wyśmienicie, choć wszyscy trochę się obawiali reakcji Nowego Jorku. Okazało się, niepotrzebnie. Obok Joyce stoi Dmitry Sinkovsky, skrzypek i dyrygent Il Complesso Barocco

Essen. Na tym zdjęciu widać suknię Vivien Westwood w całej okazałości. Krynolina może być też długą i wąską suknią estradową. Piękna. Nic dziwnego, że zdjęcia Svena Lorenza Joyce wrzuciła na swoją stronę na Facebooku

 
Już nie wiem który raz słucham płyty Joyce DiDonato "Drama Queens". I załuję, że nie pojechałam na przykład do Berlina na jej koncert. Mam płytę od kilku dni i właściwie słucham jej na okrągło. Wszystko mi się w niej podoba - głos Joyce, jej emocje, zespół który jej towarzyszy. Wszystko na tej płycie jest pefekcyjne. Ale gdybym miała wybrać jedną rzecz, byłyby to emocje. Joyce przechodzi od pełnej pasji wściekłości do lamentu biednej księżniczki Ifigenii, która przed śmiercią, na którą ofiarował ją własny ojciec, prosi matkę, żeby ją przytuliła. Jak powstawała ta płyta? Wytwórnia Virgin Classics zadbała o pierwszorzędną promocję płyty i przygotowała aż 15 minutowy film, w którym jest również aria Ifigenii z opery Ifigenia w Aulidzie Givanniego Porty.
 

 
 

Podoba mi się ten film. Jest na nim wszystko, co powinno zachęcić do kupienia płyty, a tym, którzy ją już mają świetnie poszerzy wyobraźnię i pozwoli zobaczyć jakim miłym starszym panem jest Alan Curtis, z którym rozmawia Joyce DiDonato, ale też pozwoli zobaczyć jaka ona jest mądra, ładna i zgrabna, co jest dla mnie ważne, opowiada dlaczego i w jaki sposób wybierała właśnie te, a nie inne arie, ile wysiłku włożył w ten projekt Curtis. Można też podpatrzeć proces nagrywania. Może i jest to udawane na potrzeby filmu, ale czy to jest najważniejsze? Najważniejsze, że powstała płyta - rarytas, na której są utwory, których do tej pory nikt nie znał.
Kiedy weszłam na stronę Il Complesso Barocco i zobaczyłam, że zespół fotografował się z Donną Leon, amerykańską profesorką, która kocha Haendla i Wenecję, jakby mi się klapki w głowie otworzyły. Przypomniałam sobie wywiad z Donną, której książki właśnie zaczęły się ukazywać w Polsce. Przypomniałam sobie co powiedziała, że cieszy ją sukces książek o komisarzu Brunettim (miłośniku dobrej kuchni i historii starożytnej, a przy okazji weneckim policjancie), bo pisze je po to, żeby mieć pieniądze na swoje pasje: Haendla i muzykę barokową, zwłaszcza opery i oratoria. Przypomniałam też sobie reakcję krytyków na takie dictum. Pisali, że Leon powinna tylko pisać, bo nie ma pojęcia o muzyce, a jej protegowany Curtis, niech wraca do swojego Berkley, bo zdecydowanie lepiej mu wychodzi nauczanie studentów. Na szczęście pisarka nie przejęła się tymi opiniami, a jestem prawie pewna, że w ogóle ich nie poznała. Joyce zaprzyjaźniła się z Donną, a ona zadedykowała jej swoją najnowszą książkę. Donna Leon to pani w czerwonym sweterku na zdjęciu poniżej.
Przeczytałam "Kwestię Wiary", której tłumaczenie ukazało się w tym roku, ale na dedykację w ogóle nie zwróciłam uwagi. Dlaczego? Nie mam pojęcia. A przecież wiedziałam o niej, bo przejęta Joyce pisała (chyba) ze łzami w oczach "jeszcze nigdy nikt mi nie zadedykował książki. Jestem taka wzruszona". To nie żarty, bo przecież Joyce jest twardą amerykańską dziewczyną z Kansas City, której byle co nie wyprowadza z równowagi, czego dowiodła 3 lata temu. Właśnie w operze Covent Garden w Londynie odbywała się premiera Cyrulika Sewilskiego Rossiniego. Rozynę śpiewała Joyce, Hrabiego Almavivę - Juan Diego Florez, jego służącego Pietro Spagnoli, zaś opiekuna Rozyny, Doktora Bartolo, Alessandro Corbelli. Jeśli dodać, że dyrygował operą sir Antonio Pappano, nie można lepiej. I wtedy to się zdarzyło. Rozyna śpiewała właśnie arię Una voce poco fa, była na scenie sama, pośliznęła się i upadła tak fatalnie, że złamała nogę. Ale myliłby się kto by sądził, że zniesiono ją ze sceny. Nie z Joyce DiDonato takie numery! Dośpiewała arię, sama zeszła ze sceny i dopiero w kulisach przyznała, że z jej nogą jest coś nie tak.Uparła się jednak, że będzie śpiewać jeśli znajdzie się wózek. Dyrektor opery nie miał wyjścia. Polecił błyskawicznie znaleźć wózek, a sam przeprosił premierową publiczność, że przerwa się nieco wydłuży, bo Rozyna chyba złamała nogę. Dopiero kiedy umilkły brawa i publiczność rozchodziła się do domów, Joyce odwieziono na ostry dyżur. Nogę włożono jej w gips i zalecono odpoczynek, ale jak miała to zrobić, skoro przygotowywała się do tych przedstawień, skoro koledzy, sprzedane bilety... Oto rezultat:
 
 
Rozyna już w gipsie, w pełnej dyspozycji głosowej śpiewa arię, która okazała się i przekleństwem, i błogosławieństwem, bo okazało się, że ten wózek, który koledzy błyskawicznie "ograli", stał się symbolem podwójnego uwięzienia Rozyny. A tak wygląda najsłynniejsza bodaj lekcja śpiewu w wersji wózkowej:
 
 
 
Śpiewają wspaniale: DiDonato i Florez, podsypia: Corbelli.
Nie mogę się oprzeć, żeby nie pokazać Wam jeszcze jednej sceny. Okazuje się, że furię Rozyny może wykonać służąca (to jest bardzo zabawne), a zdrową nogą można naprawdę dużo. Do dwójki protagonistów dołącza Pietro Spagnoli:
 
 
Taka to jest Joyce DiDonato. Nawet z nogą w gipsie potrafi postawić na swoim. Już się nie mogę doczekać przyszłorocznego Kopciuszka, w którym śpiewa z Florezem, i który jest ostatnią w sezonie operą transmitowaną z Met w systemie Live HD. Bez wózka wprawdzie, ale co to będzie za para! 
Mam tylko dwie płyty Joyce. Drugą, "Diva/Divo" kupiłam kiedyjuż dostała za nią Grammy. Przyznaję - z tego powodu. Podobała mi się też okładka: jedna osoba, a może być i stuprocentową kobietą, i prawie stuprocentowym mężczyzną. Tylko mezzo-soprany tak mogą. Inaczej zawsze będzie to sztuczne. To jest nagroda za stanie w drugim rzędzie. Publiczność operowa kocha przede wszystkim soprany. Taki Niklauss w Opowieściach Hoffmanna jest prawie cały czas na scenie i ma potężną rolę, a oklaski dostaje Olympia, która śpiewa jedną, ale za to jaką, arię. Kochają je też kompozytorzy operowi, bo nie ma wielu głównych partii dla mezzo. Rozyna w Weselu Figara, tegoż Rossiniego Kopciuszek, Carmen Bizeta. XIX wiek to parę oper francusko języcznych, gdzie główne role kobiece śpiewają mezzo-sopranistki, choćby Werter, Potępienie Fausta, Trojanie, Samson i Dalila. Mezza śpiewają chętnie tzw. trousers role czyli role "spodniowe". Tacy są choćby Cherubin w Weselu Figara, wspomniany Niklauss, Octavian w Kawalerze Srebrnej Róży. Joyce kilka tygodni temu zaśpiewała Romea w kilku przedstawieniach
 
opery Capuleti i Montecchi Belliniego w Monachium. Jekże mogłaby odmówić takiej propozycji! Wyreżyserował przedstawienie Vincent Boussard, który do zaprojektowania kosiumów zaprosił, współczesnego kreatora mody, Christiana Lacroix. Wizja Christiana nie pozostawia wątpliwości - jego Romeo jest współczesnym chłopakiem w bojówkach i glanach. Ma długie, ciemne włosy. Jako Romeo Joyce wyglądała i śpiewała przepięknie. Jej partnerka, Ekaterina Surina była stuprocentową Julią, zaś damskie kostiumy Lacroix... popatrzcie zresztą sami:
 
 
 
Partia Romea wymaga od wykonawczyni nie lada ekwilibrystyki - musi być młodym chłopcem (co jak się okazuje nie jest problemem dla 44 letniej Joyce!) i jednocześnie musi śpiewać tak, jakby stało za nią doświadczenie wszystkich pokoleń Montecchich. Boże, jakież to musiało być przedstawienie!
Joyce DiDonato lubi takie wyzwania. To choćby siostra Helen Prejean w operze Jake'a Heggie Dead men walking czy Camille Claudel w operze (?) Promise Theresy Koon. Piekielnie trudne role. Pierwsza, bo doskonale pamiętamy film i kreację Susan Sarandon, druga, bo życie Camille Claudel to nie jest opowieść ku pokrzepieniu serc. Ja najlepiej pamiętam Joyce z jej kreacji (to nie jest określenie na wyrost) jako Marii Stuart w operze Maria Stuarda Gaetano Donizettiego. To nie do wiary, że Metropolitan Opera nigdy jej nie wystawiła! Może dyrekcja obawiała się, że rzecz, która kończy się ścięciem tytułowej bohaterki będzie dla widzów zbyt depresyjna? Ale przecież w operach przeważnie bohaterowie giną zasztyletowani, z podciętym gardłem, rzucają się w przepaść, popełniają samobójstwa... Ale dobrze się stało, że dyrektor Peter Gelb z Met nareszcie się zdecydował, i że Marię zaśpiewała i zagrała Joyce DiDonato. Codziennie zaglądałam na jej blog w nadziei, że napisze coś o Marii. Napisała. 19 stycznia, w dniu transmisji Live HD. Na szczęście między Nowym Jorkiem a Warszawą jest 6 godzin różnicy! Pamiętam jak nerwowo drukowałam jej wpis, żeby zdążyć go przeczytać przed spektaklem.
To opowieść o dwóch kobietach, z których jedna ma większą władzę, o dwóch religiach, dwóch postawach, o intrygach i stronnictwach, o przebaczeniu i wybaczeniu. Po przedstawieniu, zamiast się położyć spać jak Pan Bóg przykazał, rzuciłam się do internetu żeby czytać o Marii, wreszcie znalazłam się w łóżku koło trzeciej i nie mogłam zasnąć do rana.
 
 
 
To scena pierwszego spotkania Marii i Elżbiety I. Obie się go boją, ale to Maria jest zwyciężczynią w tym pojedynku, który może ją kosztować głowę. Joyce DiDonato partneruje tu debiutująca w Met śpiewaczka z Afryki Południowej, Elza von den Heever.  


 

A to scena finałowa. Maria bardzo się postarzała. Od 19 lat jest w więzieniu. Tu też zastaje ją wyrok. Jest spokojna, ale się boi. Bóg jej wybaczył, ale czy wybaczą jej ludzie? Czy ona będzie w stanie wybaczyć innym? Była. Wybaczyła również katom i ze spokojem przyjęła śmierć. Tak to wyglądało w Metropolitan Opera.
Z wpisu na blogu wynika, że Joyce bardzo dobrze przygotowała się do roli. O Marii wiedziała wszystko. Wiedziała więc, że kat ścinał ją trzykrotnie (!), a kiedy egzekucyjnym obyczajem chciał pokazać jej głowę tłumowi, ta potoczyła się po podeście, a jemu w rękach została siwa peruka.
Joyce DiDonato jest artystką totalną. Poza tym, że śpiewa w operach na całym świecie, nagrywa płyty, promuje je, daje koncerty i lekcje mistrzowskie, ma też swój profil na Facebooku, zamieszcza zdjęcia na flickr.com (http://www.flickr.com/photos/yankeediva/),
ćwierka, prowadzi vloga, ale przede wszystkim jest zapaloną blogerką i ma fantastyczną stronę internetową, którą zaprojektowała jej Catherine Pisaroni. Tak, tak, to żona Luca i córka Thomasa Hampsona czyli wszystko zostaje w rodzinie. Cathy projektuje strony profesjonalnie i dla Joyce wymyśliła design nowoczesny, ale bardzo kobiecy. Zobaczcie sami: http://www.joycedidonato.com/
Kiedy przenosiła blog na swoją nową stronę, byłam prawie pewna, że to wybieg. Znudziło się jej. Ale nie! Pisze dalej. Nawe wpisy znajdziecie w zakładce Journal/Archive, a starsze albo pod spodem każdej listy archiwalnej albo na http://yankeediva.blogspot.com/
Przy okazji wyjaśniła się sprawa tytułu tego posta - to tytuł bloga Joyce. Odkąd go czytam nie umiem myśleć o jego autorce inaczej, niż Yankeediva. Jest stuprocentową Jankeską, mieszka w Kansas City z mężem, dyrygentem Leonardem Vordoni i uwielbia to.Na 100 proc. chcielibyście wiedzieć za kogo wyszła Joyce, no to proszę:
 

Lenny jak tylko może czyli nie ma prób ani koncertów, stara się towarzyszyć żonie, żeby nie czuła się opuszczona kiedy wraca do hotelu, a ona twierdzi, że Leonard jest kimś najlepszym, co się jej przydarzyło. A to zdjęcie zostało zrobione podczas wieczoru noworocznego w Met. Stąd te okulary. Różowe, bo przez różowe okulary świat wydaje się piękniejszy.
 
 
I już zupełnie na koniec - krótki filmik o tym, jak Joyce przyjęła przyznanie jej nagrody Grammy za płytę Diva/Divo. Zwróćcie uwagę jak zmieniała się reakcja publiczności  na tych, bądź co bądź nagrodach, głównie za muzykę pop.
 
 
Filmy: youtube.com



 


wtorek, 19 marca 2013

Uszy mają oczy


Nie chciałabym być na miejscu Deborah Voigt, którą najpierw opera Covent Garden zakontraktowała do tytułowej roli w Ariadnie na Naxos Ryszarda Straussa, a później odprawiła z kwitkiem, bo nie mieściła się w „małą czarną”, którą dla tytułowej bohaterki przewidział reżyser.  W dodatku dyrekcja zdawała sobie sprawę jakiej śpiewaczce robi propozycję. I na pewno nie była to Anja Rubik tylko bardzo gruba artystka średniego wzrostu.
Do 2004 roku wszystko szło w życiu Debbie jak z płatka. Kiedy     w 1991 roku po raz pierwszy zaśpiewała Ariadnę w Bostonie, miała 30 lat. Krytycy okrzyknęli ją rewelacją i prorokowali, że drzwi do Metropolitan Opera stoją przed nią otworem. Stało się    to kilka miesięcy później, ale jeszcze przed 31 urodzinami. Zaśpiewała Amelię w Don Carlosie. Recenzenci nie mieli wątpliwości: głos – super, aktorstwo – niżej krytyki. Już wtedy jadła za dużo, ale wciąż jeszcze była śpiewaczką przy kości. Inscenizacja Don Carlosa była tradycyjna i Deborah mogła ukryć nadwagę w stylowym kostiumie. Potem były lekcje aktorstwa (znacznie się poprawiło), największe sceny świata, sukces za sukcesem i jeszcze więcej jedzenia. I alkoholu. Niestety. Aż przyszedł taki dzień, kiedy trzeba było powiedzieć stop. „Nazywam się Debbie. Jestem alkoholiczką” , wyznała publicznie, opowiadając jak to przez kilka dni żyła w kompletnym „blackoucie” i nie wiedziała ani gdzie, ani kim jest. Tych kilka słów uratowało jej życie, ale ponieważ coś trzeba robić kiedy się jest niepijącą alkoholiczką, więc ona kompulsywnie jadła. Bez opamiętania, aż waga pokazała 333 funty. Czy ktoś taki może wystąpić w małej czarnej, nawet gdyby śpiewał najpiękniej naświecie? Nie może. I trudno się dziwić, że CG wybrała na pewno mniej utalentowaną, ale za to znacznie szczuplejszą śpiewaczkę.

Deborah przed i po operacji.
Kiedy rzecz zrobiła się głośna, znaleźli się obrońcy zdaniem których, gwiazda operowa może wyglądać jak chce, byle pięknie śpiewała. Byli jednak
w miejszości. A 43- letniej Debbie budzik zadzwonił ponownie.  Po nieudanych próbach
z nieskutecznymi dietami zdecydowała się na krok tyleż ryzykowny, co jedyny możliwy - poddała się operacji usunięcia tłuszczu i zmniejszenia żołądka, za co zapłaciła Covent Garden. Ale jej fani wstrzymali oddech. Czy po operacji Debbie będzie wprawdzie szczupła, ale bez głosu? Pamiętali co przydarzyło się wielkiej Marii Callas. Opatrzność czuwała jednak nad Deborą. Jej głos zyskał nowe, piękne brzmienie, nic nie tracąc z blasku sprzed operacji. To się nazywa mieć szczęście! Schudła ponad 100 funtów, nosi rozmiar  14 (42), albo 16 (44), wygląda świetnie, dostaje role o jakich marzyła, a CG zaproponowała jej w 2008 rolę... Ariadny  na Naxos. I Debbie ją zaśpiewała, bo nie ma co się obrażać na jedną   z największych scen operowych na świecie. Wcześniej, w 2006 roku, była Salome tegoż Ryszarda Straussa w Metropolitan Opera, która dowiodła, że Deborah Voigt nie tylko zeszczuplała (o tej roli nie mogła nawet marzyć przed operacją), ale jest kobietą sexy. Łasy na kobiece wdzięki Herod wcale nie musiał udawać że Salome mu się podoba. Debra Voigt jest sopranem dramatycznym,
Ten typ głosu idealnie nadaje się do śpiewania Ryszarda Straussawłaśnie, Pucciniego i wielkich ról w operach Ryszarda Wagnera.
 
 
W roli Brunhildy z Pierścienia Nibelunga mogli ją obejrzeć polscy widzowie transmisji HD z Metropolitan Opera. Przypomnijmy to sobie. A kto chciałby więcej Debory, niech po prostu wpisze "deborah voigt" w wyszukiwarkę you tube.
 
Publiczność operowa ma przede wszystkim uszy, ale ma też oczy   i chce, żeby śpiewacy, których słucha byli w jakiś sposób piękni. Nie muszą przypominać wychudzonych modelek, ale współczesny widz chce idoli i na tę chęć teatry operowe coraz częściej odpowiadają. I odpowiadają śpiewacy, którzy są przecież celebrytami, a przynajmniej chcieliby nimi być. Taka Anna Netrebko na przykład. Piękna, szczupła, szczęśliwa i w teatrze, i w małżeństwie. Kiedy jednak wkrótce po urodzeniu syna pojawiła się w Annie Bolenie Donizettiego usłyszałam w przerwie: "No ładnie śpiewa, ale jakaś taka gruba". Schudła i znów jest perfekt. Jej karierę i życie śledzą tysiące fanów, a ona daje im to, czego pragną. Fotografuje się ze swoim mężem i synem, odpowiada, na  głupie, pytania w internetowym programie "Ask Anna". Kiedyś pewnie zaśpiewa matkę Tatiany w Eugeniuszu Onieginie, ale na razie jest naprawdę "the best". Godną następczynią "królowej" Met, Renee Fleming, wciąż pięknej i bardzi szczupłej. Oto przykład \wokalnych możliwości Anny: 
 
 
Rywalkę Anny śpiewała w tym przedstawieniu mezzosopranistka Elina Garanca. Wysoka, piękna i szczupła. Ona nawet po urodzeniu dziecka nie utyła! Publiczność jednak kocha przede wszystkim soprany i tenory, więc Garanca, chociaż ma i stronę internetową, i konto na Facebooku, nie jest tak popularna jak Netrebko. My ją jednak zobaczmy w Carmen Bizeta. To była rola, która przysporzyła Elinie wielu fanów.  
 
 
Garancy partneruje w Carmen wielki tenor, Roberto Alagna. Kiedyś uchodził za najprzystojniejszego tenora na świecie. Dziś nadal jest wielki, choć już tytuł przystojniaka przejęli inni. Jako Don Jose nie ma sobie równych.  
Dla mężczyzn opera jest łaskawsza. Pozwala im na lekką nadwagę. Jednak Polak, Piotr Beczała musiał do roli Rudolfa w Cyganerii Pucciniego, pokazanej na festiwalu w Salzburgu schudnąć aż kilkanaście kilo. Schudł. Reżyser wymyślił sobie, że Beczała będzie podobny do Johnny'ego Deppa, więc kazał mu zapuścić krótką brodę i wąsy oraz założył mu okulary. Efekt - świetny, przedstawienie - wybitne. Partnerką Beczały w roli Mimi była wspaniała (i znów szczupła) Anna Netrebko: 
 
 
Beczała trzyma wagę z Salzburga, co można było zobaczyć w transmisji Rigoletta Verdiego z Met. Tylko zgolił brodę i wąsy. Frank Sinatra nigdy ich nie nosił. Ale "za to" zaczyna tańczyć na rurze i jak na początek, całkiem, całkiem:
 

I wie, co znaczy popularność. Dlatego pozwala się fotografować nawet na wakacjach, a zdjęcia natychmiast zamieszcza na swoim profilu na Facebooku. To również, a nie tylko wspólna praca i przyjaźń łączy go z Anną Netrebko. Fotografuje również swoją żonę Kasię. To zdjęcie zostało zrobione na wyraźną prośbę Anny, która miała Piotrowi za złe, że na FB nie ma zdjęć Kasi w bikini. No to jest. Prawda, że zabawne? 
 
Skoro o tenorach mowa, nie może zabraknąć najprzystojniejszego z nich, Jonasa Kaufmanna. W nowej inscenizacji Parsifala Wagnera, pozwolił się rozebrać, po raz pierwszy w historii Metropolitan. Wyobraźcie sobie na jego miejscu grubasa. No, nie!
 
 
I jeszcze jakim jest fantastycznym aktorem!
W Parsifalu jako Gurnemanz wystąpił bas Rene Pape. Wspaniały, potrafiący zabawnie opowiadać o sobie (zbiera gumowe kaczuszki, których ma kilkadziesiąt, każda inna), specjalista od Wagnera jakich mało.  Jest też przykładem na to, że nie tylko tenorami wyciągającymi bez problemu wysokie C opera stoi. Takich braw jak po jego występach, dawno nie słyszałam w operze. Dowód?  
 
 
Drugi "nasz człowiek" w Metropolitan, bez którego opera od paru lat nie wyobraża sobie nowego sezonu, baryton Mariusz Kwiecień też jest dowodem na to, że nie tylko tenorzy liczą się w operze (choć to dla nich napisano najwięcej pięknych, wpadających w ucho arii). Mariusz to książę Nowego Jorku. Przystojny, sprawny, jeden z najlepszych Don Giovannich i Królów Rogerów na świecie, lubiący eksperymenty i współczesnych kompozytorów. Trudno wybrać jakąś jedną rolę z jego repertuaru, ale niech to będzie Don Giovanni. Mariuszowi Kwietniowi partnerują - Marina Rebeka jako Donna Anna, Stefan Kocan jako Il Komendattore i Luca Pisaroni jako Leporello: 
 
    

 
 
Sezon 2013/2014 Metropolitan Opera otwiera nową inscenizacją Eugeniusza Oniegina Piotra Czajkowskiego. Tatianę zaśpiewa Anna Netrebko, Oniegina - Mariusz Kwiecień, a Leńskiego - Piotr Beczała, dyryguje Valery Gergiev. Czego chcieć więcej? A zapowiada przedstawienie ten oto plakat:


 

 

 
Tak się teraz pokazuje gwiazdy operowe. A one? Mają strony internetowe, korzystają ze wszystkich mediów społecznościowych, fotografują się z fanami, na FB pokazują swoje żony, dzieci, psy i kolekcje znaczków. Dają wywiady w telewizjach śniadaniowych i robią sobie sesje zdjęciowe. Muszą być piękne, szczupłe i sprawne,
bo inaczej fani się od nich odwrócą, a dyrektorzy oper zamienią je na takie, które w małej czarnej nie będą wyglądać karykaturalnie. 
Więc chociaż nie chciałabym znaleźć się na miejscu Debory Voigt, którą wywalają z powodu tuszy, to cieszę się, że się jej udało. Kiedy w 2006 roku śpiewała Salome w chicagowskiej Operze Lirycznej, ta zamówiła zdjęcie reklamowe u 79-letniego wówczas, legendarnego fotografa Skrebneskiego. Powiecie: Phoshop. I będziecie mieć rację. Tylko gdyby na scenę wtoczyła się jako młodziutka Salome, Debora sprzed operacji, widzowie chyba umarliby ze śmiechu.   
 
zdjęcia: Wikipedia, Facebook; filmy: youtube.com