środa, 27 marca 2013

Yankeediva

Po koncercie w nowojorskiej Carnegie Hall. Było wyśmienicie, choć wszyscy trochę się obawiali reakcji Nowego Jorku. Okazało się, niepotrzebnie. Obok Joyce stoi Dmitry Sinkovsky, skrzypek i dyrygent Il Complesso Barocco

Essen. Na tym zdjęciu widać suknię Vivien Westwood w całej okazałości. Krynolina może być też długą i wąską suknią estradową. Piękna. Nic dziwnego, że zdjęcia Svena Lorenza Joyce wrzuciła na swoją stronę na Facebooku

 
Już nie wiem który raz słucham płyty Joyce DiDonato "Drama Queens". I załuję, że nie pojechałam na przykład do Berlina na jej koncert. Mam płytę od kilku dni i właściwie słucham jej na okrągło. Wszystko mi się w niej podoba - głos Joyce, jej emocje, zespół który jej towarzyszy. Wszystko na tej płycie jest pefekcyjne. Ale gdybym miała wybrać jedną rzecz, byłyby to emocje. Joyce przechodzi od pełnej pasji wściekłości do lamentu biednej księżniczki Ifigenii, która przed śmiercią, na którą ofiarował ją własny ojciec, prosi matkę, żeby ją przytuliła. Jak powstawała ta płyta? Wytwórnia Virgin Classics zadbała o pierwszorzędną promocję płyty i przygotowała aż 15 minutowy film, w którym jest również aria Ifigenii z opery Ifigenia w Aulidzie Givanniego Porty.
 

 
 

Podoba mi się ten film. Jest na nim wszystko, co powinno zachęcić do kupienia płyty, a tym, którzy ją już mają świetnie poszerzy wyobraźnię i pozwoli zobaczyć jakim miłym starszym panem jest Alan Curtis, z którym rozmawia Joyce DiDonato, ale też pozwoli zobaczyć jaka ona jest mądra, ładna i zgrabna, co jest dla mnie ważne, opowiada dlaczego i w jaki sposób wybierała właśnie te, a nie inne arie, ile wysiłku włożył w ten projekt Curtis. Można też podpatrzeć proces nagrywania. Może i jest to udawane na potrzeby filmu, ale czy to jest najważniejsze? Najważniejsze, że powstała płyta - rarytas, na której są utwory, których do tej pory nikt nie znał.
Kiedy weszłam na stronę Il Complesso Barocco i zobaczyłam, że zespół fotografował się z Donną Leon, amerykańską profesorką, która kocha Haendla i Wenecję, jakby mi się klapki w głowie otworzyły. Przypomniałam sobie wywiad z Donną, której książki właśnie zaczęły się ukazywać w Polsce. Przypomniałam sobie co powiedziała, że cieszy ją sukces książek o komisarzu Brunettim (miłośniku dobrej kuchni i historii starożytnej, a przy okazji weneckim policjancie), bo pisze je po to, żeby mieć pieniądze na swoje pasje: Haendla i muzykę barokową, zwłaszcza opery i oratoria. Przypomniałam też sobie reakcję krytyków na takie dictum. Pisali, że Leon powinna tylko pisać, bo nie ma pojęcia o muzyce, a jej protegowany Curtis, niech wraca do swojego Berkley, bo zdecydowanie lepiej mu wychodzi nauczanie studentów. Na szczęście pisarka nie przejęła się tymi opiniami, a jestem prawie pewna, że w ogóle ich nie poznała. Joyce zaprzyjaźniła się z Donną, a ona zadedykowała jej swoją najnowszą książkę. Donna Leon to pani w czerwonym sweterku na zdjęciu poniżej.
Przeczytałam "Kwestię Wiary", której tłumaczenie ukazało się w tym roku, ale na dedykację w ogóle nie zwróciłam uwagi. Dlaczego? Nie mam pojęcia. A przecież wiedziałam o niej, bo przejęta Joyce pisała (chyba) ze łzami w oczach "jeszcze nigdy nikt mi nie zadedykował książki. Jestem taka wzruszona". To nie żarty, bo przecież Joyce jest twardą amerykańską dziewczyną z Kansas City, której byle co nie wyprowadza z równowagi, czego dowiodła 3 lata temu. Właśnie w operze Covent Garden w Londynie odbywała się premiera Cyrulika Sewilskiego Rossiniego. Rozynę śpiewała Joyce, Hrabiego Almavivę - Juan Diego Florez, jego służącego Pietro Spagnoli, zaś opiekuna Rozyny, Doktora Bartolo, Alessandro Corbelli. Jeśli dodać, że dyrygował operą sir Antonio Pappano, nie można lepiej. I wtedy to się zdarzyło. Rozyna śpiewała właśnie arię Una voce poco fa, była na scenie sama, pośliznęła się i upadła tak fatalnie, że złamała nogę. Ale myliłby się kto by sądził, że zniesiono ją ze sceny. Nie z Joyce DiDonato takie numery! Dośpiewała arię, sama zeszła ze sceny i dopiero w kulisach przyznała, że z jej nogą jest coś nie tak.Uparła się jednak, że będzie śpiewać jeśli znajdzie się wózek. Dyrektor opery nie miał wyjścia. Polecił błyskawicznie znaleźć wózek, a sam przeprosił premierową publiczność, że przerwa się nieco wydłuży, bo Rozyna chyba złamała nogę. Dopiero kiedy umilkły brawa i publiczność rozchodziła się do domów, Joyce odwieziono na ostry dyżur. Nogę włożono jej w gips i zalecono odpoczynek, ale jak miała to zrobić, skoro przygotowywała się do tych przedstawień, skoro koledzy, sprzedane bilety... Oto rezultat:
 
 
Rozyna już w gipsie, w pełnej dyspozycji głosowej śpiewa arię, która okazała się i przekleństwem, i błogosławieństwem, bo okazało się, że ten wózek, który koledzy błyskawicznie "ograli", stał się symbolem podwójnego uwięzienia Rozyny. A tak wygląda najsłynniejsza bodaj lekcja śpiewu w wersji wózkowej:
 
 
 
Śpiewają wspaniale: DiDonato i Florez, podsypia: Corbelli.
Nie mogę się oprzeć, żeby nie pokazać Wam jeszcze jednej sceny. Okazuje się, że furię Rozyny może wykonać służąca (to jest bardzo zabawne), a zdrową nogą można naprawdę dużo. Do dwójki protagonistów dołącza Pietro Spagnoli:
 
 
Taka to jest Joyce DiDonato. Nawet z nogą w gipsie potrafi postawić na swoim. Już się nie mogę doczekać przyszłorocznego Kopciuszka, w którym śpiewa z Florezem, i który jest ostatnią w sezonie operą transmitowaną z Met w systemie Live HD. Bez wózka wprawdzie, ale co to będzie za para! 
Mam tylko dwie płyty Joyce. Drugą, "Diva/Divo" kupiłam kiedyjuż dostała za nią Grammy. Przyznaję - z tego powodu. Podobała mi się też okładka: jedna osoba, a może być i stuprocentową kobietą, i prawie stuprocentowym mężczyzną. Tylko mezzo-soprany tak mogą. Inaczej zawsze będzie to sztuczne. To jest nagroda za stanie w drugim rzędzie. Publiczność operowa kocha przede wszystkim soprany. Taki Niklauss w Opowieściach Hoffmanna jest prawie cały czas na scenie i ma potężną rolę, a oklaski dostaje Olympia, która śpiewa jedną, ale za to jaką, arię. Kochają je też kompozytorzy operowi, bo nie ma wielu głównych partii dla mezzo. Rozyna w Weselu Figara, tegoż Rossiniego Kopciuszek, Carmen Bizeta. XIX wiek to parę oper francusko języcznych, gdzie główne role kobiece śpiewają mezzo-sopranistki, choćby Werter, Potępienie Fausta, Trojanie, Samson i Dalila. Mezza śpiewają chętnie tzw. trousers role czyli role "spodniowe". Tacy są choćby Cherubin w Weselu Figara, wspomniany Niklauss, Octavian w Kawalerze Srebrnej Róży. Joyce kilka tygodni temu zaśpiewała Romea w kilku przedstawieniach
 
opery Capuleti i Montecchi Belliniego w Monachium. Jekże mogłaby odmówić takiej propozycji! Wyreżyserował przedstawienie Vincent Boussard, który do zaprojektowania kosiumów zaprosił, współczesnego kreatora mody, Christiana Lacroix. Wizja Christiana nie pozostawia wątpliwości - jego Romeo jest współczesnym chłopakiem w bojówkach i glanach. Ma długie, ciemne włosy. Jako Romeo Joyce wyglądała i śpiewała przepięknie. Jej partnerka, Ekaterina Surina była stuprocentową Julią, zaś damskie kostiumy Lacroix... popatrzcie zresztą sami:
 
 
 
Partia Romea wymaga od wykonawczyni nie lada ekwilibrystyki - musi być młodym chłopcem (co jak się okazuje nie jest problemem dla 44 letniej Joyce!) i jednocześnie musi śpiewać tak, jakby stało za nią doświadczenie wszystkich pokoleń Montecchich. Boże, jakież to musiało być przedstawienie!
Joyce DiDonato lubi takie wyzwania. To choćby siostra Helen Prejean w operze Jake'a Heggie Dead men walking czy Camille Claudel w operze (?) Promise Theresy Koon. Piekielnie trudne role. Pierwsza, bo doskonale pamiętamy film i kreację Susan Sarandon, druga, bo życie Camille Claudel to nie jest opowieść ku pokrzepieniu serc. Ja najlepiej pamiętam Joyce z jej kreacji (to nie jest określenie na wyrost) jako Marii Stuart w operze Maria Stuarda Gaetano Donizettiego. To nie do wiary, że Metropolitan Opera nigdy jej nie wystawiła! Może dyrekcja obawiała się, że rzecz, która kończy się ścięciem tytułowej bohaterki będzie dla widzów zbyt depresyjna? Ale przecież w operach przeważnie bohaterowie giną zasztyletowani, z podciętym gardłem, rzucają się w przepaść, popełniają samobójstwa... Ale dobrze się stało, że dyrektor Peter Gelb z Met nareszcie się zdecydował, i że Marię zaśpiewała i zagrała Joyce DiDonato. Codziennie zaglądałam na jej blog w nadziei, że napisze coś o Marii. Napisała. 19 stycznia, w dniu transmisji Live HD. Na szczęście między Nowym Jorkiem a Warszawą jest 6 godzin różnicy! Pamiętam jak nerwowo drukowałam jej wpis, żeby zdążyć go przeczytać przed spektaklem.
To opowieść o dwóch kobietach, z których jedna ma większą władzę, o dwóch religiach, dwóch postawach, o intrygach i stronnictwach, o przebaczeniu i wybaczeniu. Po przedstawieniu, zamiast się położyć spać jak Pan Bóg przykazał, rzuciłam się do internetu żeby czytać o Marii, wreszcie znalazłam się w łóżku koło trzeciej i nie mogłam zasnąć do rana.
 
 
 
To scena pierwszego spotkania Marii i Elżbiety I. Obie się go boją, ale to Maria jest zwyciężczynią w tym pojedynku, który może ją kosztować głowę. Joyce DiDonato partneruje tu debiutująca w Met śpiewaczka z Afryki Południowej, Elza von den Heever.  


 

A to scena finałowa. Maria bardzo się postarzała. Od 19 lat jest w więzieniu. Tu też zastaje ją wyrok. Jest spokojna, ale się boi. Bóg jej wybaczył, ale czy wybaczą jej ludzie? Czy ona będzie w stanie wybaczyć innym? Była. Wybaczyła również katom i ze spokojem przyjęła śmierć. Tak to wyglądało w Metropolitan Opera.
Z wpisu na blogu wynika, że Joyce bardzo dobrze przygotowała się do roli. O Marii wiedziała wszystko. Wiedziała więc, że kat ścinał ją trzykrotnie (!), a kiedy egzekucyjnym obyczajem chciał pokazać jej głowę tłumowi, ta potoczyła się po podeście, a jemu w rękach została siwa peruka.
Joyce DiDonato jest artystką totalną. Poza tym, że śpiewa w operach na całym świecie, nagrywa płyty, promuje je, daje koncerty i lekcje mistrzowskie, ma też swój profil na Facebooku, zamieszcza zdjęcia na flickr.com (http://www.flickr.com/photos/yankeediva/),
ćwierka, prowadzi vloga, ale przede wszystkim jest zapaloną blogerką i ma fantastyczną stronę internetową, którą zaprojektowała jej Catherine Pisaroni. Tak, tak, to żona Luca i córka Thomasa Hampsona czyli wszystko zostaje w rodzinie. Cathy projektuje strony profesjonalnie i dla Joyce wymyśliła design nowoczesny, ale bardzo kobiecy. Zobaczcie sami: http://www.joycedidonato.com/
Kiedy przenosiła blog na swoją nową stronę, byłam prawie pewna, że to wybieg. Znudziło się jej. Ale nie! Pisze dalej. Nawe wpisy znajdziecie w zakładce Journal/Archive, a starsze albo pod spodem każdej listy archiwalnej albo na http://yankeediva.blogspot.com/
Przy okazji wyjaśniła się sprawa tytułu tego posta - to tytuł bloga Joyce. Odkąd go czytam nie umiem myśleć o jego autorce inaczej, niż Yankeediva. Jest stuprocentową Jankeską, mieszka w Kansas City z mężem, dyrygentem Leonardem Vordoni i uwielbia to.Na 100 proc. chcielibyście wiedzieć za kogo wyszła Joyce, no to proszę:
 

Lenny jak tylko może czyli nie ma prób ani koncertów, stara się towarzyszyć żonie, żeby nie czuła się opuszczona kiedy wraca do hotelu, a ona twierdzi, że Leonard jest kimś najlepszym, co się jej przydarzyło. A to zdjęcie zostało zrobione podczas wieczoru noworocznego w Met. Stąd te okulary. Różowe, bo przez różowe okulary świat wydaje się piękniejszy.
 
 
I już zupełnie na koniec - krótki filmik o tym, jak Joyce przyjęła przyznanie jej nagrody Grammy za płytę Diva/Divo. Zwróćcie uwagę jak zmieniała się reakcja publiczności  na tych, bądź co bądź nagrodach, głównie za muzykę pop.
 
 
Filmy: youtube.com



 


2 komentarze:

  1. Ciekawie piszesz, na razie nie przesłuchałam nawet połowy z filmów które zamieszczasz w tym fajnie obszernym poście, ale na pewno do nich wrócę!
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki. A jeśli chodzi o filmy, proponuję zacząć od Cyrulika Sewilskiego w wersji wózkowej. Nawet nowicjuszom operowym musi się to spodobać.

      Usuń