Renee Fleming jako Blanche DuBois i Teddy Tahu Rhodes jako Stanley Kowalski |
W muzyce Andre Previna, w której są liczne zapożyczenia głównie z Brittena, ale i z Barbera, nawet z Szostakowicza, czuje się jazzową proweniencję kompozytora. Już w uwerturze to słychać. I jego doświadczenie jako kompozytora filmowego. Tramwaj robi bowiem wrażenie dzieła składającego się z różnych i różnego pochodzenia kawałków. Są w tej operze piękne arie (choćby "Magic" czy "I can smell the sea air") napisane specjalnie dla Renee Fleming, w których może pokazać swoje słynne piana czy piękną i stabilną średnicę.
Cała opera powstała z myślą o Fleming w partii Blanche DuBois. Previn zapytany, dlaczego napisał operę według Tramwaju odparł: "bo jest tylko jedna Blanche i będę szczęśliwy słysząc głos Renee". To, że kompozytor znalazł idealną wykonawczynię słychać w każdym takcie. Blanche DuBois, ta egzaltowana dama z Południa, jest najważniejszą postacią opery. To jej dramat słyszymy. I nie obchodzi nas, że jest niezrównoważona psychicznie. To nieszczęśliwa kobieta, która pragnie miłości i ufa ludziom. A że chce żeby wszystko było magiczne? Kto z nas chciałby żeby było banalnie i szaro? Że pociąga ją chamstwo i nieopanowanie Stanleya? Hmm, kiedyś kobiety kochały się w takich typach.
Kiedy doktor, który ma ją zawieźć do szpitala psychiatrycznego, okazuje się ludzki i współczujący, Blanche jest szczęśliwa trzymając go za rękę, bo wokół nie ma nikogo, kto by ją zrozumiał i jej współczuł. To zresztą poważna ingerencja w utwór Williamsa,
który, co pamiętamy choćby z filmu, kończy się tragicznie.
Autor libretta (Philip Litell) dokonał prawdziwego cudu, przykrawając sztukę na potrzeby trzyaktowej opery i zachowując całe partie oryginalnego tekstu, który nareszcie rozumieją Amerykanie, bo jest śpiewany po angielsku. To bardzo dziwna opera - nie ma w niej chórów, barwnych statystów, Stanley Kowalski nie ma ani jednej arii, a przecież potrafi trzymać w napięciu. Wszystko dzięki Renee Fleming, która jest jedyną, ale za to jasno świecącą gwiazdą przedstawienia. Wszyscy inni są tylko jej partnerami. I dzięki Tennessee Williamsowi, który stworzył pełnokrwiste i wiarygodne charaktery.
Rolę siostry Blanche, Stelli Kowalski, śpiewała Susanna Phillips (sopran), rolę Harolda "Mitcha" Mitchella - tenor Anthony Dean Griffey. Orkiestrę Opery Lirycznej w Chicago prowadził Evan Rogister.
To wspomniany trailer:
http://www.youtube.com/watch?v=uhM-ro_6E8I
A to Renee Fleming w Tramwaju z San Francisco, aria "I can smell the sea air":
Zdjęcie: Wikipedia
Filmy: youtube,com
Teddy Tahu Rhodes to przemiły facet, ale zazwyczaj przypadają mu w udziale czarne charaktery.No i ta klata, rzeczywiście godna podziwu. Ja mu jednak nie moge zapomnieć kiepskiego Escamilla w transmisji z MET. I jeszcze a propos "Traviaty" z La Monnaie z jednej strony to dobrze, że niewiele Pani słyszała , bo tak koszmarnego Alfreda jak pan Gueze, znany mi niestety aż za dobrze z TWON chyba trudno na współczesnej scenie znaleźć. Ale szkoda, że nie ma Pani zdania o Saturovej. Ona towarzyszyła Kwietniowi na jego tegorocznych koncertach w Pradze i Bratysławie, byłabym ciekawa opinii.
OdpowiedzUsuńAleż mam! Była najlepsza ze wszystkich i jakaś taka zażenowana całą tą niesmaczną sytuacją. Nawet posłuchałam jej w innych produkcjach, żeby zatrzeć wrażenie po Traviacie. Mam płytę na kórej śpiewa w II Symfonii Mahlera pod Eschenbachem. To piękny, lekki sopran ze wspaniałym legato, stworzony do Mozarta. Bardzo jestem ciekawa Myslivecka w jej wykonaniu i czekam na płytę. O panu Gueze nie będę się wypowiadać. A pan Teddy Tahu Rhodes jest po prostu partnerem Fleming w tej operze. Szkoda, że Previn nie napisał mu choć jednej arii, w której mógłby się pokazać. Ale, jak sam mówi: Jest tylko jedna Blanche i dla niej jest ta opera. Strach pomyśleć, że mogła Tramwaj wystawić Met. Na szczęście Fleming nie miała aż takiej siły przebicia.
Usuń