O chemii między Harteros i Kaufmannem nie będę się wymądzać.
Kto raz ich widział, rozumie. W Don Carlo ta chemia jest słyszalna w każdej nucie. To w końcu opera o niespełnionej miłości, nad którą protagoniści przedkładają obowiązek wobec ojczyzny. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Sceny między Elżbietą a Carlosem pełne są takiego napięcia (od duetu zakochanych Di quale amor, di quanto ardor po duet Ma lassù ci vedremo in un mondo migliore, kiedy to rozstając się, przysięgają spokać się w Niebie) i takiego niespełnienia, a przemiana Elżbiety z zakochanej dziewczyny w zrezygnowaną hiszpańską królową tak prawdziwa w mocnym, czystym głosie Anji Harteros, że nie wyobrażam sobie innej, niż Harteros i Kaufmann, pary. A jej ostatnia wielka aria Tu che le vanità... Jeszcze ją słyszę.
Nie wyobrażam sobie też innego Rodryga markiza Posy, niż zaproponował to Mariusz Kwiecień. Duet Dio, che nell'alma infondere, który śpiewa z Carlosem, w którym ich głosy brzmią tak podobnie jest przykładem takiej harmonii, jakiej w tej operze nigdy nie słyszałam.
Mariusz Kwiecień, który jako markiz Posa rozpoczyna tryumfalny marsz przez największe sceny na świecie, dostał podczas premiery w Covent Garden takie same, a może trochę większe, brawa co Harteros l Kaufmann. Jak najbardziej zasłużenie, choć jeśli nie będzie miał za partnera Jonasa Kaufmanna, pewnie nie będzie to tak elektryzujące jak w spektaklach z jego udziałem. Są mniej więcej w tym samym wieku, podobnego wzrostu i wierzy się w każde ich słowo. Kiedy umierający Posa wymaga na Carlosie, że ten oswobodzi Flandryjczyków i zapewni pokój Hiszpanii, wiemy, że jest to ostatnia rozmowa dwóch przyjaciół, i że Posa nie rzuca słów na wiatr.
O Jonasie Kaufmannie nie będę pisać. To Don Carlos, o jakim można marzyć. I to marzenie ziściło mi się w niedzielny wieczór.
Chór, który ma dużo do powiedzenia w Don Carlo - fantastyczny, orkiestra pod batutą Antonia Pappano, wzniosła się na nieprawdopodobne wyżyny, on sam - jak zwykle, wspaniały. To on podobno kazał Kaufmannowi i Kwietniowi śpiewać tak intymnie.
To było wielkie przeżycie, to największa opera Verdiego, który nie mógł marzyć o lepszym prezencie urodzinowym niż ten, jaki zrobiła mu Opera Królewska Covent Garden w Londynie.
Nie podobała mi się Beatrice Uria-Monzon w partii księżnej Eboli.
A tak było po przedstawieniu w dniu premiery:
Zdjęcia: Wikipedia
Film: youtube,com
Pappano ma tu zasługę podwójną : on nie tylko podobno namówił panów, żeby śpiewali intymnie. Zdaje się, że przekonał Kwietnia, żeby nie napinał głosu w całym spektaklu, i to słychać. Kwiecień, którego jestem szczerą fanką, ma taką tendencję, a jak pewnie Pani wie niespecjalnie lubi słuchać rad. Musi ufać Pappano (ja się nie dziwię, to jest najlepszy współczesny dyrygent w Verdim i jaki sympatyczny), skoro się dostosował. I to dało wspaniały efekt. A swoją drogą - ROH musi mieć publiczność, która rzeczywiście słucha. Niezależnie od tego, kto teoretycznie jest największą gwiazdą, owację dostaje ten, kto najlepiej śpiewa. nawet debiutant.
OdpowiedzUsuńMa Pani rację, że publiczność ROH umie słuchać. To widać na popremierowych oklaskach. Nie wiem tylko co zrobi Covent Garden kiedy się Pappano skończy kontrakt. Drugiego takiego szefa nie będą mieć. Kiedy wyszedł do ukłonów po Don Carlo, nie zdążył się przebrać. A jaki był szczęśliwy, że wszystko dobrze poszło!
UsuńMyślę, że Kwietniowi też dobrze zrobił Kaufmann, który pokazał, że słuchanie Pappano nie musi być despektem. Harteros zastąpiła w ROH Lianna Haroutounian. Ma bardzo dobre recenzje.