![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCycSWBxFWQOtWCGvwTJpbCG0ES5vkzCFiMLTbjiAVRR0rQEqS-G6zBOWXs9ym-tiK8IGx44Zf7pZB2SvcdaBTo99Y817ne5bcHMafpjB74FTmRDF6TALppEbg9DE07_IEMfyPFxUH2g52/s400/819gs6dKJUL._SL1500_%5B1%5D.jpg)
Nie umiałam sobie poradzić z tymi trzema płytami. Jakbym była jurorem w jakimś zwariowanym konkursie piękności, w którym nie zgadza się nic - ani wiek, ani płeć, ani barwa głosu. Wszystkie trzy są ze mną na co dzień. Słucham ich w autobusie, czekając na przyjaciółkę, idąc do sklepu, czytając książkę. Skasowałam prawie wszystko z odtwarzacza (prawie, bo jest w nim ciągle Requiem Mozarta pod Barenboimem, ale to zupełnie inna historia) i słucham Verdiego w wykonaniu człowieka, z którym dorastałam, na którym uczyłam się opery, którego płyty przywoziłam zza granicy (zamiast butów i ciuchów), albo zdobywałam na miejscu; tenora, którego wielbię od paru lat, choć staram się być krytyczna i największego współczesnego sopranu, stuprocentowej diwy, choćby się nie wiem jak od tego odżegnywała.
Placido Domingo. Co za kariera, jaka wszechstronność. Jest mi naprawdę wszystko jedno - jeśli uważa, że jest teraz barytonem, nie będę zaprzeczać. Trzymam w ręku jego płytę z barytonowymi ariami z oper Verdiego. Czy mi się podoba? Co za pytanie! Nie jestem obiektywna, to prawda. Wiem że ma 72 lata i jego głos stracił dawny blask, ale ileż zyskał - wspaniałą średnicę i przepiękne dolne rejestry, kiedy już nie musi sięgać górnego C, wspaniale sobie radzi z górnymi tonami przeznaczonymi dla barytonów. A każdemu tenorowi życzę śpiewania tak długiego i w tak świetnej formie. Pamiętam jak go po raz pierwszy zobaczyłam na scenie. To była Rycerskość wieśniacza i Pajace w reżyserii Franka Zefirellego. Nigdy nie zapomnę wrażenia jakie zrobiły na mnie te filmy. Patrzyłam na nie jak urzeczona. Dziś, kiedy kupiłam sobie wersję zremasterowaną wiem, że świetną Santuzzą jest Tatiana Troyanos, że równie świetną Neddą jest Teresa Stratas, że Tonia w Pajacach śpiewa Sherrill Milnes, ale wtedy istniał dla mnie tylko Domingo. To on dowiódł mi, że w operze gra aktorska jest równie ważna jak głos, że liczy się reżyser, kostium, dekoracje, światło. Na verdiowskiej płycie Placida Domingo najbardziej podobają mi się arie z Rigoletta (słychać w nich żal do losu, że uczynił Rigoletta garbusem i ojcowską rozpacz), Simona Boccanegra (widziałam i tę charyzmę i tę wielkość), Traviaty, Don Carlo i Balu Maskowego. Niezbyt podoba mi się orkiestra, która towarzyszy Domingo, ale to pewnie ukłon w stronę Hiszpanii. A młodzież z Operaliów, których dwudziestolecie (!) obchodzono w tym roku jest dowodem na to jak serio traktuje Domingo swój konkurs i jego laureatów.
Anna Netrebko jest wielką i wspaniałą artystką. Dobrze też prowadzi swoją karierę. Jej płyta Verdi o tym świadczy. Dla Anny przyszedł czas śpiewania poważniejszych partii. Jej głos dojrzał, jeszcze pociemniał, nabrał siły i pasji. To są bohaterki oper Verdiego, o czym przekonała mnie absolutnie Giovanna D'Arco z Salzburga. Miał rację Piotr Beczała kiedy napisał, że Anna wyglądała jak milion dolarów, a śpiewała jak dwa miliony. Mogłaby jak Juliusz Cezar powiedzieć: Przybyłam, zobaczyłam, zwyciężyłam. Arie z Giovanny to absolutny nr 1 na płycie. I Lady Macbeth z Macbetha. Kobieta mocno stojąca na ziemi, pragnąca władzy, nie mogąca się powstrzymać przed kolejnymi, złymi uczynkami. I jak Netrebko kontroluje swój głos! Widać to w wielkiej, somnambulicznej arii Lady Macbeth, Una macchia è qui tuttora. Fantastyczna płyta, fantastyczna nowa Anna Netrebko. Cieszę się, że ją mam. A okładka? Początkowo mi się nie podobała, a teraz lubię ten nowy wizerunek Anny. Że tak nie wygląda? Że tak nikt nie wygląda? Dla mnie jest to znak, że już nie usłyszymy duetu Adiny i Nemorina z Napoju miłosnego, że nadszedł czas Lady Macbeth. Osobne brawa należą się orkiestrze Orchestra Teatro Regio Torino i jej dyrygentowi Gianandrei Nosedzie. Nie bez racji mówi się, że to wybitny znawca Verdiego, że jak mało kto pracuje ze śpiewakami. Płyta Netrebko jest tego dowodem.
I wreszcie trzecia z płyt, których słucham na okrągło - The Verdi Album Jonasa Kaufmanna. Nie wiem czy Kaufmann dobrze zrobił zamieniając Deccę na Sony. Menedżerowie Sony mają wiele do powiedzenia w kwestii tego, co znajdzie się na płycie. I to ich zapewne był pomysł, żeby otwierały ją dwa "hiciory": aria księcia Mantui z Rigoletta, La donna e mobile i aria Radamesa z Aidy, Celeste Aida. Kaufmann je śpiewa poprawnie, ale ja nie mogę ich słuchać. Dla mnie to nie jest Kaufmann, z tym niedużym, ale ciemnym, "barytonowym" głosem, z wrodzoną inteligencją, która pozwala mu na miękkie śpiewanie i czekanie na moment, w którym będzie mógł rozwinąć całe spektrum głosu (było to widać w ponad czterogodzinnym Parsifalu), ze zdolnościami aktorskimi, które kładą na łopatki jego partnerów. Przecież on nie jest zepsutym, ale radosnym księciem! Wprawdzie Kaufmann nie chce żeby utożsamiano go z Wagnerem, ale jego warunki predystynują go do śpiewania właśnie wagnerowskich bohaterów romantycznych (byłby na pewno wspaniałym Tristanem), oper werystycznych, francuskich i późnego Verdiego. Gdybym miała wybrać tylko jedną arię z płyty byłaby to aria La vita e inferno all'infelice...O tu, che in seno agli angeli z Mocy Przeznaczenia, z klarnetem obligato. Jonas Kaufmann buduje swoją karierę jak Domingo. Na nim się wzoruje, z nim się przyjaźni. Jest, czy chce tego czy nie, tenorem dramatycznym. Jeśli dodamy do tego urodę i charyzmę, niech się schowają tenorzy (których nazwiska przemilczę) wzorujący się na Jose Carrerasie. W ten sposób doszliśmy do Otella, którego Kaufmann zaśpiewa może za dwa lata, może za trzy. Arie, które są na płycie: Dio! mi potevi scagliar i Niun mi tema obiecują wiele. Ich inspiracja (może lepiej powiedzieć: wzorzec) jest bardzo widoczna. Może to właśnie będzie następca Placida? Nie wiem czyim pomysłem było zaangażowanie starego wyjadacza Pier Giorgio Morandiego i orkiestry Orchestra dell'Opera di Parma, ale nie był to pomysł najlepszy.
zdjęcia: Wikipedia